Słoniowa sraczka w pierwszej scenie ustawia w pewien sposób perspektywę. I to jest perfekcyjne zagranie. Reżyser patrzy na ciebie i się śmieje. Diluj z tym ćwoku. Już wiesz, że będzie w tym slapstick, czyli nie mamy kija w dupie i proszę nas nie obrażać posądzeniami o jakieś haute couture, a z drugiej to oczywiste nawiązanie do początków kina. Taka meta zagrywka. A dalej mamy historię kina opowiedzianą z przymrużeniem oka. Trochę w tym starożytnego slapsticku, trochę pulpy w rodzaju tarantinowskiego Pulp Fiction, trochę humoru Ritchiego. I jest w tym sentyment, nostalgia, przyziemna codzienność ale i transcendencja nieprzemijalności. Jest kilka scen które rwą pytonga.
Margot Robbie szału nie robi, jest ok ale nic więcej, za to Pitt, chapeau bas, mistrz. Ale może też jedna z najlepiej napisanych ról w historii kina. Dobrze się to zgrało.
Do tego muzyka. Rewelacja nieczęsto spotykana. Są momenty gdy to główny aktor.
No i zdjęcia plus montaż, genialne.
Minus znajduję jeden, Chazelle jest czasem zbyt dosłowny, bywa przekaz podawany jest bezpośrednio otwartym tekstem, wprost do widza.
Oglądałem z ogromną przyjemnością, za autentyczną immersją którą ostatnimi czasy bardzo rzadko zdarza mi się osiągnąć.
Damien Chazelle wskakuje na mój radar. Po miernym Whiplashu i takim sobie ale jednak coś w sobie mającym La la landzie był świetny Pierwszy człowiek i teraz to cudo.
9/10